środa, 24 grudnia 2014





Koty moje!
Jako że dziś jest ten piękny, wspaniały dzień w którym urodził się Jezus, chciałabym wraz z bratem złożyć Wam życzenia.



W ten wigilijny dzień, kiedy w kościele biją dzwony, a pierwsza gwiazdka błyska na niebie, moje życzenia płyną do Was. Hmmm... a jakie mam Wam złożyć życzenia, by warte były Waszego westchnienia? Sukcesów w życiu, ciepła w miłości, dużo uśmiechu, wiele radości. Spełnienia wszystkich najskrytszych marzeń, samych przyjaznych w Waszym życiu zdarzeń. Niech ten wyjątkowy w roku dzień, odsunie na zawsze Wasze troski w cień. I niech się śmieje do Was świat, blaskiem szczęśliwych i długich lat. 
 Niech Nowy Rok zabłyśnie dla Was tęczy kolorami
I rozsypie się nad głowami szczęście i uśmiechów moc
I niech zostanie na 12 miesięcy z Wami
Nie tylko w tę Sylwestrową noc. 

Życzy,
Elfik i Czarnowłosy 



PS. I mam dla was niespodziankę, a raczej mamy :)
Niedługo, a raczej już w 2015 roku, pojawi się nowe opowiadanie, autorstwa mojego i mojego brata. Kiedy dokładnie? Nie wiem, ale na pewno się pojawi.

piątek, 28 listopada 2014

ZAGADKA

Skarby moje!!
Pamiętacie mnie jeszcze??
Mam nadzieję że tak :)


Otóż ja, Elfik JoWita coś kombinuję... Ale nie sama. Pewnie znacie Czarnowłosego, prawda? Jeśli nie to jest mój brat, który także pisał bloga, lecz usunął go. Powiedział że się wypalił i nie da rady wymyślać nic nowego. Może to pochopna decyzja, lecz nie mi to oceniać. Wie co robi...

Ale przechodząc do sedna. Proszę spojrzeć na ten obrazek...

 
Nie, nie musicie czytać, bo wątpię że ktoś to odczyta. Spokojnie, przechodzę do sedna.

Cała zagadka polega na tym, że jeśli ktoś odgadnie co mi i Andrzejowi w głosie świta, ten będzie... MEGA HIPER SUPER ZAJEBISTĄ OSOBĄ, czyli sobą :)

Czekamy na wasze odpowiedzi :)

niedziela, 28 września 2014

LBA... blog zawieszony ale nagrody przybywajom xD


Dostać pierdzielca idzie z tym wszystkim ale wiecie jak pocieszyła mnie nominacja do LBA? Bardzo :)

Zasady chyba każdy zna to je pominę. A jeśli nie to trudno, tyle razy była przyznawana mi ta nominacja że na pamięć można było jej się nauczyć, a jeśli dalej nie pamiętacie to zerknijcie na inne nominejszyns.

A i nominowała mnie Sunny Dreamer. Oto jej pytania.

 1. Lato, czy zima?
2. Dlaczego piszesz blog o tematyce Dramione?
3. Jaka jest twoja ulubiona postać z filmu/książki HP? Dlaczego?
4. Jaki jest twój wymarzony patronus?
5. Jakie jest twoje marzenie/a?
6. Jaka tematyka podoba ci się w książka najbardziej? (romanse,kryminały,przygodowe itp.)
7. Jaki żywioł (ogień, woda, ziemia, wiatr) pasuje do ciebie najbardziej? Dlaczego?
8. Masz rodzeństwo? Jeśli tak, to jakie?
9. Jakie jest twoje hobby?
10. Ulubiona książka/film?
11. Ulubiony aktor/aktorka? 
Odpowiedzi:
 1. Zdecydowanie zima. Kocham chłodek i śnieg i lepienie bałwana i święta i sylwestra.
2. Ups... chyba ktoś nie przeczytał o czym jest ten blog. Ale spokojnie, nie jestem jakaś mega szurnięta by się wydzierać. Więc chyba logiczne że nie mogę odpowiedzieć na pytanie.
3. Hermiona. No kurde, ludzie. Ona jest zajebista. Zna tyle zaklęć, jest mądra, ładna... czego chcieć więcej.
4. Nie muszę marzyć o patronusie bo go mam. Moim patronusem jest delfin.
5. Ohoho, które? Mam ich od groma. Może napiszę o tym aktualnym. Postarać wrócić się do pisania i przeżyć trzy lata w liceum.
6. Fantastyka, horror, science-fiction i młodzieżowe (tak, jest taka kategoria książek).
7. Woda, zdecydowanie. Dlaczego? Przy wodzie czuję się wolna a w wodzie jak ryba, jakby woda była moim domem. Poza tym, od dziecka ciągnęło mnie do wody więc pewnie temu.
8. Mam, brata.
9. Pisanie.
10. Nie mam ulubionej książki czy filmu.
11. Dużo tego jest a ostatnio przybyło kilku aktorów i aktorek. Poza tym, chyba kiedyś o tym pisałam...

Skoro przebrnęliście do tego momentu, to jestem z was dumna. To tyle. Także miłej niedzieli i do zobaczenia kiedyś :)

I tradycyjnie, nie nominuję żadnego innego blogera.

PS. Przypominał o zaglądaniu tutaj >>>LINK<<< 

poniedziałek, 1 września 2014

Blog brata

Tak jak pisałam wcześniej, że powiem wam o pojawieniu się bloga mojego brata, to będę właśnie o tym pisała.

Tak więc jest blog mojego brata. Oto link ---> LINK <--- (spokojnie pani/panie, otworzy się w nowym oknie)

Sama będę zaglądała i zachęcam też was do tego.
Także to tyle.

Pozdrawiam,
Elfik JoWita

niedziela, 24 sierpnia 2014

Versatile Blogger Award



 
Pomimo iż blog jest zawieszony, to otrzymałam nominację do Versatile Blogger Award od Orihime Inoue.

Zasady, spokojnie są krótkie:

1. Podziękuj nominującemu. 
2. Pokaż nagrodę Versatile Blogger Award na swoim blogu.
3. Ujawnij 7 faktów o sobie.
4. Nominuj 7 (lub więcej) blogów, które na to zasługują.
5. Poinformuj o nominacji autorów blogów.



I moje... odpowiedzi (?):

1.Dziękuję :* Bardzo, bardzo dziękuję.
2. No jak widać, jest.
3. Fakt nr.1: kocham czekoladę, a raczej jest to uzależnienie...
    Fakt nr.2: Gram nałogowo w Simsy.
     Fakt nr.3: Uważam że robienie "sweetfoci" i "selfie" na każdym kroku powinno być karane pobytem na komisariacie na co najmniej 48h.
     Fakt nr.4: Kocham moje niebieskie papcie.
      Fakt nr.5: Rośliny w moim pokoju umierają po dwóch dniach.
     Fakt nr.6: Uwielbiam gdy pada deszcz... i gdy oglądam go w ciepłym, suchym pokoju :)
      Fakt nr.7: Nie ma faktu nr.7 bo nie chce mi się myśleć. Kurde, jest niedziela i daje mózgowi odpocząć.
4. NIE NOMINUJĘ NIKOGO! 
5. ...NIE.

No więc to na tyle :* 
Życzę zajebistego ostatniego tygodni wakacji :) 

wtorek, 19 sierpnia 2014

Bardzo, bardzo ważne!!

Długo się zbierałam aby to napisać, więc proszę was, nie krzyczeć za mocno.

Cała sprawa będzie kręciła się wokół rozdziałów. Jak widzicie, długo nic nie było i długo nic nie będzie. Tak, dobrze przeczytaliście.

Więc ogłaszam, że ZAWIESZAM działalność bloga na czas NIEOKREŚLONY. 

Spowodowane to jest tym, że kiedy siadam do laptopa, by przynajmniej zapisać parę pomysłów, to w mojej głowie tworzy się czarna dziura i nic nie pamiętam. Możliwe też jest, że za bardzo przejmuję się pierwszym dniem w liceum. Mój brat także się tym lekko martwi, ale ma do tego podejście "na luzie", a ja niestety panikuję.

Także jak na ten moment, blog jest zawieszony. Oczywiście pojawi się notka o ewentualnym powrocie czy też, jak obiecywałam, napiszę o pojawieniu się bloga mojego brata.

Więc, ja się z wami żegnam.

Pozdrawiam serdecznie,
Elfik JoWita/Elfik Elen

poniedziałek, 11 sierpnia 2014

Rozdział 12

Tak na wstępie tylko powiem że Cleo M. Cullen, w ramach swojej nagrody, napisała mi że chciałby aby w którymś rozdziale pojawiła się bohaterka jej zwycięskiej pracy konkursowej. Tak też będzie. Mam nadzieję że się nie zawiedziesz, Cleo.
__________________________________________________________________


Rozdział 12- Historia zatacza koło?



         Z samego rana, gdy Jenn i reszta powstawali, całą grupą udali się do pokoju Storm. Zdziwili się gdy nie zastali tam nikogo. Jak mówiła Phoebe, Ororo od rana do wieczora przesiadywała w swoim biurze z nosem w papierach lub przyjmowała mutantów na zajęcia. Poza tym, za moment właśnie miały się zaczynać jedne z nich, a jej dalej nie było. Nigdy się nie spóźniała, ba! Zawsze była przed czasem lub równiutko z ustaloną godziną. A dzisiaj? Zdziwiona grupa nastolatków poszła do kuchni na śniadanie. W połowie drogi, Max wpadł na pewien pomysł, gdzie może przebywać białowłosa.
- Czasem jak nie mogłem jej znaleźć w jej pokoju, to była w Symulatorze. Może i teraz tam jest a patrząc na to co się ostatnio wyrabia... Jestem niemal przekonany że tam będzie.
- Dobra, wszystko pięknie, ładnie ale ja trochę zgłodniałem. Jak coś to idźcie beze mnie.- powiedział Lucas, ziewając przy tym. Nie wyspał się tej nocy, dlatego że miał nocną eskapadę po zakątkach Akademii razem z Annemarie, która też wydawała się zmęczona.
- To może wy idźcie, a ja i Max pójdziemy tam?- zaproponowała Jennifer a wszyscy się zgodzili, więc pobiegła razem z brunetem do Symulatora a reszta poszła do kuchni.
        Gdy tylko dwójka nastolatków dobiegła do piwnicy, która nie wyglądała na zwykłą gdyż ściany, jak i sufit czy podłoga, były białe to pierwsze co rzuciło się im w oczy to dziwne roboty stojące w szklanej gablocie po prawej, jak i po lewej stronie. Głowy spłaszczone a budową "ciała" przypominały człowieka, tyle że wielkiego i całego metalowego. Stanęli jak wryci. Nie dość że są tutaj pierwszy raz, to jeszcze takie widoki. Po chwili któreś z drzwi otworzyły się i wyszła z nich Storm w skafandrze bojowym, tyle że jakimś innym. Zwykłe stroje nie wyróżniały się między sobą niczym, lecz ten Ororo był zupełnie inny. Rękawy miał krótkie, gdzie zawsze były długie. Rękawiczki, których wcześniej nie miała oraz luźny materiał przyszyty do tyłu kombinezonu, który dawał złudzenie peleryny lub czegoś w tym rodzaju.
- Max? Jennifer? Co wy tu robicie? Powinniście być na śniadaniu.- powiedziała lekko zdziwiona widokiem nastolatków Storm.
- A ty ciociu, powinnaś być w swoim pokoju a nie w Symulatorze.- zauważył Max, krzyżując ręce na piersi.
- Słusznie. Zakładam że coś ode mnie chcecie, więc zamieniał się w słuch.
- Chodzi o to że...- zaczęła Jenn, lecz nie wiedziała jak to powiedzieć. Nie umiała dobrać właściwych słów. Po raz pierwszy zdarzyła jej się taka sytuacja, w której nie wie co powiedzieć.
- Że?
- No o to że... no... ja...
- Weszła do umysłu Magneto!- Max nie wytrzymał i wybuchł, unosząc ręce.
- To prawda?- zapytała białowłosa podchodząc do dziewczyny.
- Ta... tak.
- I co widziałaś?
- On coś planuje, a raczej już zaplanował. Ściślej mówiąc, to atak na miasto.- powiedziała i poczuła niebywałą ulgę. Spojrzała na Storm. Ta jedynie przetarła rękoma twarz i mruknęła coś pod nosem.
- Czyli Irma się nie myliła...- Ororo się zamyśliła i nawet nie zauważyła że swoje myśli wypowiedziała na głos.
- Ciociu, kim jest ta Irma?- zapytał Max. Jego ciotka spojrzała na niego, potem na Jenn, której mina prosiła o odpowiedzenie na pytanie, a następnie zrobiła głęboki wdech i równie głęboki wydech.
- Dowiecie się dzisiaj na wieczornym zebraniu. A właśnie. Mogę was o coś prosić?
- Jasne.- Max i Jennifer odpowiedzieli razem.
- Powiedzcie reszcie grup żeby pojawili się na tym zebraniu. To będzie dotyczyło wszystkich mieszkańców Akademii.
- Dobrze.
- No więc teraz zmykajcie na śniadanie. Jak coś, to dzisiaj będę tutaj.- powiedziała jednocześnie machając na pożegnanie dwójce nastolatków. Po chwili weszła do pokoju, z którego niedawno wyszła. Blondynka i brunet wrócili na górę. 
         Na wykładzie z historii, który przeprowadzał Robert, Max i Jennifer powiedzieli swojej grupie że Storm prosiła by zjawili się na wieczornym zebraniu, a także by rozpowiedzieli innym. Po zajęciach ich grupka przyjaciół pytała o rekację Ororo na wieść o wojnie. Gdy brunet powiedział że białowłosa wiedziała o tym od jakieś Irmy, zamurowało ich. Myśleli że tylko oni to wiedzą. A jednak... Był ktoś, kto szybciej połączył fakty i zaalarmował Storm. Jennifer dopowiedziała jedynie przyjaciołom o tym że ta tajemnica Irma, ma zjawić się na zebraniu. 
          Na zegarze wybiła godzina 14.00, co znaczyło że jest pora lunchu, a po nim trening z nowym nauczycielem. Chętni poznania nowego trenera, mutanci szybko spożyli posiłek i udali się na leśną polanę. Gdy tam dotarli, zauważyli owłosionego na rękach i twarzy mężczyznę o postawnej budowie ciała, ubranego w białą podkoszulkę i ciemne spodnie oraz czarne buty.
- Bez zbędnych cyrygieli. Witam was. Nazywam się Logan i mówią na mnie Wolverine. Jestem mutantem trzeciego stopnia, tak jak i wy. Moją zdolnością jest autoregeneracja oraz... powiedzmy wilcze zapędy i wysuwanie szponów, . Do tego moje kości są połączone z adamantium, najtwardszego znanego nam stopu metalu. Teraz powiedzcie mi coś o sobie i przechodzimy do rzeczy. A i od razu mówię. Na treningach ze mną, ćwiczycie walkę broniami, nie moce. Trening umiejętności nadprzyrodznych dalej odbywać się będzie z doktorem Banksem.- powiedział patrząc na każdego z nastolatków. Po chwili obserwacji spojrzał na Bellę, która wydawała się lekko nieobecna. Cały czas patrzyła na Cartera, a ten z kolei na nią. Logan to zauważył i kazał im wyjść przed szereg. Skinieniem głowy nakazał im, by się przedstawili.
- No więc, nazywam się Bella i mam zdolność telekinezy. I podczas wyboru broni podniosłam pistolet maszynowy, ale nie wiem czy to jest ważne.
- Ważne. Dzięki temu wiem, czego mam cię uczyć. Dobrze, teraz niech twój chłopak się przedstawi.- Bella i Carter lekko się zarumienili.
- Po pierwsze, nie jestem jej chłopakiem. Jeszcze. Po drugie to jestem Carter i potrafię stworzyć czarną mgłę, która odbiera czucie, wzrok i zmysły. A podczas wyboru broni, podniosłem miecz.
- Świetnie. Możecie wracać do szeregu, gołąbeczki. A teraz po kolei każdy się przestawia. Zacznijmy od... ciebie.- wskazał palcem na Annemarie. Przestawiła się a po niej kolejno każdy z szeregu. Gdy już mieli to za sobą, Logan zebrał każdego walczącego mieczem, czyli Chrisa, Lisę, Cartera i Alexa. Reszta musiała chwilę poczekać, lecz ich trener powiedział że jeśli mają ochotę, to niechaj trochę poćwiczą. Cokolwiek, byle by coś robili. Razem z czwórką nastolatków poszedł do ogrodzonej płotem polany, gdzie stało przygotowanych dziesięć manekinów. Tyle że ruchomych. Gdy weszli, zauważyli że po prawej stoi stół, na którym leżą miecze. Z tym że inne, niż te od doktora. Razem z Wolverinem podeszli tam i stanęli tuż przed.
- Dobrze, mam nadzieję że Banks was w minimalnym stopniu nauczył jak używa się miecza.
- Tak, pokazał nam podstawowe ruchy.- powiedziała Lisa podchodząc bliżej stołu i podnosząc jeden z mieczy.- Z czego one są? Bo jakieś takie... ciężkie są.
- Ze srebra. Plastikowe miecze to zabaweczki, którymi nie zrobicie nikomu krzywdy, a tymi wręcz przeciwnie. Prawda, są ciężkie ale po kilki treningach przyzwyczaisz się. Dobrze, weźcie sobie po jednym i idziemy do manekinów.- nastolatkowie wykonali polecenie Logana i podnieśli miecze. Chris w pierwszej chwili upuścił miecz, który wbił się w ziemię tuż przy jego stopie. Odetchnął, śmiejąc się ze swojej głupoty. Jeszcze raz chwycił miecz, tym razem tam gdzie powinien, czyli za rękojeść i we czwórkę poszli za Loganem. Trener kazał im stanąć przy jednym z manekinów. Gdy już wybrali, ich "przeciwnicy" zaczęli się w coś przemieniać. A dokładniej w nich samych. Lisa z wrażenia usiadła, a jej sobowtór zrobił to samo. Wytrzeszczyła oczy i spojrzała na trenera.
- Tak, oto wasi przeciwnicy. Wy sami. Pierwsza lekcja, pokonaj własne słabości. Wstajemy, wstajemy.- powiedział podając rękę dziewczynie. Gdy wstała oddalił się trochę i klasną w dłonie, co znaczyło że sobowtóry nastolatków mają zacząć atakować. 
         Po treningu, który skupił się w całości na młodych miecznikach, cała grupa poszła do Akademii. Pierwszym miejscem, jakie odwiedzili Alex i Chris to był doktor Banks. Podczas treningu lekko się poharatali, ale koniec końców pokonali swoich przeciwników. Lisa i Carter poszli do łazienki a reszta, jako że zbytnio się nie zmęczyła, do salonu. Była 18.00, czyli mieli dokładnie godzinę do wieczornego zebrania. Gdy tylko reszta wróciła, zaczęła się debata na temat kim jest ta cała Irma i co od nich chce. Do tego chcieli dowiedzieć się więcej o nadchodzącej wojnie. Nie wiedzieli ile mają czasu. Przecież Magneto może w każdej chwili rozpocząć atak na miasto, nawet za moment. Rozmowa głównie była na ten temat, lecz gdy wybiła godzina zebrania byli lekko... przestraszeni. Nie wiedzieli przecież nic konkretnego o wojnie, oprócz tego że będzie. Nie wiedzieli kiedy się odbędzie. Do tego zastanawiali się kim jest ta tajemnicza znajoma Storm, która pojawi się na spotkaniu. Gdy szli do Wielkiej Sali, spotkali resztę mieszkańców Akademii i w wielkiej grupie weszli do pomieszczenia. Na podeście stali już Robert, Logan, Marie, Storm i jakaś kobieta.
- Mogę się założyć że to ta cała Irma.- powiedział Jacob.
- To wygrałeś, bo to właśnie ona.- Clarie uśmiechnęła się a wszyscy spojrzeli nią pytająco.- Przecież umiem czytać w myślach.
- Faktycznie.- przyznał Lucas. Po chwili zajęli swoje miejsca i rozpoczęło się zebranie.
- Dobrze.- zaczęła Storm.- Dzisiejsze zwołanie was na nasze zebranie nie jest jakąś tam głupią zachcianką. Powiemy wam o...- przełknęła ciężko ślinę - o wojnie.- na sali zaczęły się szepty. Logan uciszył wszystkich i białowłosa kontynuowała.
- Rozumiem wasze zaniepokojenie, lecz jest z nami ktoś, kto powie wam o tym więcej niż ja czy inni. Moi drodzy, oto Irma Wercullosa.- z krzesła wstała wysoka blondynka o pięknych, niebieskich oczach. Ubrana była w luźną, kremową bluzkę z ornamentem przy dekolcie w kształcie liścia, niebieskie jeasny i jasne buty. Podeszła do krawędzi podestu i zaczęła.
- Witam was. Skoro wiecie jak się nazywam, to mogę wam powiedzieć nieco o sobie. Moja moc jest nieco inna niż wasze, praktycznie niespotykana. Mogę rozpoznać mutanta i powiązać go z jego przodkami i powracać do jego wspomnień. Od niedawna także zyskałam umiejętność widzenia przyszłości, która nie powiem, jest przerażająca. Co prawda widziałam niewiele lecz i tak jest to niepokojące i musicie o tym wiedzieć. Wiecie już o wojnie z Magneto, lecz idę o zakład że nie znacie daty czy jej przebiegu. Jestem tu po to by wam powiedzieć, więc słuchajcie uważnie. Wojna odbędzie się tydzień przed pierwszym dniem dziesiątego miesiąca. Magneto najpierw zaatakuje centrum miasta, a następnie będzie atakował resztę miasta. Boi się ponownego ataku na waszą Akademię, więc chce wybić każdego innego mutanta, znajdującego się poza jej murami. Co do przebiegu całej walki nie jestem pewna, bo obraz zamazywał mi się. Lecz widziałam, że przegrywa. I któreś z was go zabija. Nie wiem dokładnie kto, lecz jest to ktoś ze srebrnymi oczyma i czarnymi włosami. Widziałam tylko tyle. Dziękuje że mnie wysłuchaliście. Na mnie już czas.- powiedziała podchodząc do Storm i żegnając się z nią, jak i z innymi nauczycielami. Podeszła do wyjścia i spojrzała jeszcze raz na młodych mutantów, którzy patrzyli na nią pytającym wzrokiem. Ta spojrzała jedynie na trzy osoby po czym wyszła.
_______________________________________________________________

 No, więc oto i jest rozdział. Wybaczcie że nie opisałam przebiegu treningu, ale nie miałam żadnego pomysłu. A także chcę zwrócić się do Cleo. Wybacz jeśli coś pomyliłam w nazwisku Irmy i tym że mogłam napisać zły kolor włosów, ale to dlatego że nie wiedziałam jaki to jest ;)
Tak wracając do tematu. Piszcie w komentarzach co sądzicie o rozdziale 
 Pozdrawiam i do następnego,
Elfik JoWita
_______________________________________________________________

A i dodaję prolog i pierwszy rozdział opowiadaniamojego brata, na prośbę pewnych osób. Jedna z nich napisała mi tutaj, inne na maila, więc proszę bardzo.



Prolog

         Czworo nastolatków. Cztery charaktery. Cztery osobowości. Cztery sytuacje życiowe. Lecz ich wszystkich coś łączy. Przyjaźń oraz pewna tajemnica. Są niezwykli, inni. Cała czwórka ma niezwykłe zdolności. Wiedzą o tym. Korzystają ze swojej mocy, lecz boją się o tym powiedzieć komukolwiek, nawet najbliższym. Jedynie wiedzą oni i inni im podobni. Podobni? Tak, są inni. Takich ludzi ciężko spotkać tutaj, na Ziemi. Większość z nich zamieszkuje odległą krainę, zwaną Monarchią która podzielona jest na dwa królestwa, Gor i Pakt.  Podczas niecodziennego spotkania z czarodziejami Paktu, czwórka nastolatków ledwo uchodzi z życiem dzięki przeniesieniu się do Gor. Oczywiście, ktoś ich przeniósł, a żeby wiedzieć kto i poco, zapraszam do czytania.

Rozdział 1    "Pierwszy dzień"


          * Amy *
 

      Dziewczyna właśnie  wychodziła z łóżka. Leniwie oczywiście. Nie lubiła wstawać co rano i iść do szkoły, której żywnie nienawidziła. Ludzie strasznie ją irytowali swoim zachowaniem czy też sposobem mówienia. Podeszłą do okna. Padał deszcz. Uśmiechnęła się, gdyż lubiła gdy taka pogoda panowała na zewnątrz. Wyciągnęła lekko dłoń i położyła na oknie. Po chwili zmrużyła oczy a krople ułożyły się idealnie odbicie jej dłoni. Oderwała ją i spojrzała to na nią, to na okno. Zawsze dziwiła się że jako jedyna ze swojej rodziny tak potrafi. Podobało jej się to ale i jednocześnie lekko przerażało. Odeszła od okna i skierowała się do łazienki. Zamknęła za sobą drzwi i rozebrała się. Następnie weszła pod prysznic i przestała myśleć o wszystkim co ją otacza. Była tylko ona i woda. Gdy doszła do wniosku że jest czysta, wyszła z kabiny i zawinęła się ręcznikiem. Podeszła do lustra. Zobaczyła tam dziewczynę o jasnej cerze, ciemnych oczach i bladych ustach. Prychnęła na widok samej siebie. Wzięła suszarkę i zaczęła suszyć ciemne włosy. Gdy skończyła, chwyciła za szczotkę i rozczesywała a następnie układała je. Gdy skończyła, wzięła szczoteczkę do zębów, napuściła trochę pasty i umyła swoje śnieżno białe ząbki. Po skończeniu wszystkich czynności, wyszła z łazienki i wróciła do pokoju. Lecz nie zdążyła chwycić za klamkę, ponieważ podszedł do niej brat.
- Nie masz może pożyczyć z dwie dychy?- zapytał. Amy wywróciła oczyma i spojrzała na stojącego przed nią bruneta o zielonych oczach i jasnej cerze. Był od niej niższy, bo miał jedynie jedenaście lat, czyli był pięć lat młodszy od dziewczyny.
- Po pierwsze, pożyczałeś ode mnie dwa dni temu. Po drugie, zobowiązałeś się że dzisiaj mi oddasz to, co wcześniej pożyczałeś a po trzecie, to co ty do jasnej cholery robisz z tymi pieniędzmi?!- wybuchła. Strasznie nie lubiła w swoim bracie tego, że zawsze od niej pożyczał potrzebne mu rzeczy, w tym przypadku pieniądze, i nigdy nie oddawał. Mimo swoich zapewnień, Amy dając bratu odpowiednią ilość gotówki, mogła się z nią nieodwracalnie żegnać. Zresztą i tak zawsze była nerwowa i wystarczył jeden błahy powód by wybuchła.
- Tylko pytałem. Ciężko powiedzieć nie? Boże, robisz się taka jak ojciec.- powiedział wycofując się i zmierzając ku kuchni.
- Coś ty powiedział?- syknęła stając przed nim i pchając na ścianę. Dla pewności, że nie ucieknie, złapała go za rękę. Ich ojciec także był w gorącej wodzie kąpany a Amy była z nim strasznie zżyta. 

Gdy zginął, zamknęła się w sobie i stała się jeszcze bardziej nerwowa i pyskata.
- To co słyszałaś, głupku.- odpowiedział jej chłopiec.
- Ja ci dam głupka, ty mały gnojku!- w tym momencie chłopak wyrwał się siostrze i zaczął zbiegać na dół.- Gdzie uciekasz, wracaj tutaj mała mendo!- krzyczała biegnąc za nim.
- Mamo! Mamo! Amy chce mnie pobić.- mówił chłopiec wbiegając do kuchni i stając za kobietą z długimi, blond włosami i ciemnymi oczami, ubraną w zieloną koszulkę i jasne materiałowe spodnie.
- Ja go nie...- zaczęła brunetka, lecz matka jej przerwała.
- Amy, prosiłam cię. Dobrze wiesz jaki charakter ma Justin.
- Ale to nie usprawiedliwia go do wyzywania mnie od głupich! Czemu zawsze jesteś po jego stronie?! Kiedy tata żył...
- Dosyć! Do swojego pokoju i przebierz się. Śniadanie za dziesięć minut!- kobieta krzyknęła a Amy jedynie walnęła pięścią o ścianę i wyszła z pomieszczenia a drzwi z ogromnym hukiem, same się za nią zamknęły.

          * Jessica *


         - Panienko Droplet, proszę wstać. Jest już dziesięć po siódmej. Śniadanie będzie za pół godziny.- powiedziała kobieta ubrana w strój służki, szturchając delikatnie blondynkę o długich włosach.
- Już, już wstaję.- nastolatka powiedziała zaspanym głosem, przewracając się z boku na bok. Służka jedynie zrobiła bezradny wdech i wyszła z pokoju dziewczyny. Blondynka leniwie wstała ze swojego łóżka i podeszła do okna. Kochała gdy padał deszcz. Zawsze ją to odprężało. Ziewnęła, podrapała się po głowie i podeszła do drzwi od łazienki. Otworzyła je i weszła do środka. Zapaliła światło i bez większego zastanowienia, ściągnęła z siebie swoją śnieżnobiałą piżamę i weszła do wanny. Następnie odkręciła wodę i wzięła kąpiel. Jak zawsze zanurzała się i wynurzała, zanurzała, wynurzała i tak jeszcze parę razy. Potem usiadła i wyciągnęła prawą dłoń. Zamknęła oczy a woda w wannie zaczęła pulsować. Otworzyła je z powrotem i zauważyła jak woda unosi się. Lecz wszystko przerwało pukanie do drzwi.
- Jessico, twój ojciec i jak czekamy na ciebie na dole. Mam nadzieję że za chwilę się tam zjawisz.
- Tak, tak. Już kończę i do was idę.- powiedziała nastolatka wychodząc z wanny a woda klapnęła, rozpryskując się po ścianie. Dziewczyna wzięła ręcznik, wytarła się dokładnie i biorąc suszarkę, wysuszyła włosy. Spojrzała na ściany. Były całe w zaciekach od wody. Uśmiechnęła się i pstryknęła palcami. Nie wiadomo skąd zerwał się potężny wiatr i wysuszył całe pomieszczenie. Następnie wzięła kolejny ręcznik, owinęła nim się i wyszła z łazienki, kierując się ku łóżku, na którym leżało ubranie przygotowane przez Marie, służkę która była w domu Dropletów od narodzin Jessici. Zawsze wiedziała w co dziewczyna chciała się danego dnia ubrać i zawsze trafiała z dodatkami do ubioru. Blondynka naciągnęła na siebie błękitną bluzkę z ornamentem przy dekolcie przestawiający ptaka z rozłożonymi do lotu skrzydłami. Następnie założyła niebieskie jeansy i białe skarpetki do kostek. Do tego srebrny wisior z białym kryształem i srebrną bransoletkę z niebieskim, kryształowym sercem. Podeszła do toaletki i przyjrzała się swojemu odbiciu. Zaśmiała się widząc swoje włosy w totalnym nieładzie. Wzięła szczotkę, rozczesała je, zrobiła kucyk i wyszła z pokoju. Spokojnym krokiem zmierzała ku kuchni. Jako że jej pokój znajdował się na piętrze, to konieczne było zejście po schodach. Lecz Jessica nie należała do normalnych ludzi. Gdy tylko nikt nie widział, wolała zjeżdżać z barierki. Tak też zrobiła w tym momencie. Usiadła na drewnianej barierce i zjechała na sam dół, cudem stając na równe nogi. Lecz jak na jej nieszczęście, obok przechodził jej ojciec, który nie popierał takiego zachowania. Mężczyzna o brązowych włosach i niebieskich oczach, ubrany w białą koszulę i spodnie od garnituru, skrzyżował ręce na piersi i spojrzał z lekkim oburzeniem na córkę.
- Przepraszam, już więcej nie będę tak robiła.- powiedziała robiąc maślane oczy. Jej ojciec jedynie zaśmiał się i objął córkę.
- Ach... tyle razy mi to mówiłaś, że już przywykłem. Na drugi raz pamiętaj wyjrzeć z góry czy nikt nie chodzi na dole. A teraz chodź na śniadanie bo matkę szlag trafi.- zaśmiali się oboje i ruszyli ku jadalni.
- Oho. To będzie się działo.- stwierdziła Jessica widząc jak jej mama czeka przy wejściu do pomieszczenia.
- Ile można na was czekać!? Już myślałam że ty w tej wannie to się utopiłaś! Mówiłam żeby zamontować u niej prysznic to będzie szybciej brała kąpiele, ale nie! "Tatusiu ja chcę wannę", to i kochany tatuś zamontował wannę! A propos tatusia. Derek, ile ty możesz czytać te swoje książki!? Odkąd wstałeś to czytałeś i czytałeś! Aua! Jeszcze się zaczepiłam o klamkę... Na co czekacie? Do środka!- machała rękoma i mówiła podniesionym tonem kobieta z blond włosami ułożonymi w kok i niebieskimi oczyma. Jessica i jej ojciec zaśmiali się. Lecz jej matka usłyszała chichoty i odwróciła się, piorunując ich spojrzeniem. Spuścili głowy i dalej uśmiechnięci, usiedli do stołu i zaczęli jeść śniadanie.


            * Will *


- Will, wstawaj. Nie możesz się spóźnić. Przecież dzisiaj jest twój pierwszy dzień w nowej szkole.- mówiła starsza kobieta szturchając lekko blondyna otwierającego oczy i przecierającego je.
- Nie chce mi się tam iść.- powiedział siadając na łóżku.
- Kochanie, rozumiem ale nie możesz się tak zachowywać. Wiem, przeszedłeś dużo w ostatnim czasie. Śmierć twoich rodziców każdego zszokowała. Zobaczysz, spotkasz jakiś miłych ludzi i od razu poczujesz się lepiej.- mówiła siadając obok chłopaka. Dwa tygodnie temu rodzice Willa zginęli podczas wybuchu gazu w ich domu. Jego na całe szczęście go tam nie było. W tamtym momencie przebywał w parku. Zawsze był małomówny i zamknięty w sobie więc gdy tylko nadawała się okazja, znikał w ciche miejsce jakim był właśnie park. Lecz po tym wydarzeniu nie odzywał się do nikogo, poza babcią. Czasem był wyśmiewany w dawnej szkole przez to właśnie że mało mówił. Lecz zawsze znajdował sposób na wyjście z opresji. Zwykle gdy się denerwował, ziemia się trzęsła lub zrywał się potężny wiatr. Niekiedy też ludzie uciekali w niewyjaśnionym strachu. Kiedyś myślał że dzieje się to przypadkowo, lecz gdy odkrył że to przez niego dzieją się te dziwne rzeczy, spodobało mu się to.
- No dobrze, spróbuję.- powiedział beznamiętnie.
- Mądry chłopiec. Za dziesięć minut będzie śniadanie.- staruszka uśmiechnęła się, pocałowała chłopaka w czoło i wyszła z jego pokoju. Chłopak jeszcze chwilę wpatrywał się w okno, za którym padał deszcz. Od zawsze lubił taką pogodę, lubił bawić się podczas opadów deszczu lecz jego rodzice zabraniali mu tego pod pretekstem tego, że będzie chory. Wstał z łóżka, pościelił je i podszedł do szafy. Wyciągnął z niej orzechową bluzę, białą koszulkę i ciemno beżowe spodnie. Wyciągnął także czystą bieliznę i poszedł do łazienki. Gdy już tam był, podszedł do wanny i okręcił wodę. Potem ściągnął z siebie bokserki i wszedł do niej. Woda była zimna, co bardzo lubił. Lecz po chwili zrobiło mu się nieprzyjemnie chłodno. Zamknął oczy i po chwili je otworzył. Spojrzał na ciecz wypełniającą wannę. W ciągu, dosłownie, sekundy zrobiła się ciepła. Gdy skończył się myć, wyszedł z wanny i stanął przed lustrem. Potem spojrzał na nadgarstek, na którym miał znamię w kształcie smoka. Wysuszył się, ubrał czystą bieliznę i ubranie które przygotował. Wyszedł z łazienki i pokierował się do kuchni. Jego babcia spisała się na medal, z resztą jak zawsze. Zrobiła wnukowi jajecznicę ze szczypiorkiem oraz dwie kromki chleba z masłem. Chłopak kochał to danie. Pocałował babcię w policzek i usiadł do stołu. Kobieta także usiadła do stołu i jadła jabłko. Rozmawiali trochę o sytuacji, która niedawno miała miejsce. A mianowicie o śmierci rodziców Willa. Chłopak nie lubił poruszać lego tematu, więc wstał od stołu, podziękował za śniadanie i chwyciwszy swój plecach, wyszedł na ganek. Założył kaptur i poszedł w kierunku szkoły.


          * Dylan *


      Chłopaka właśnie obudził krzyk starszej siostry. Zerwał się jak poparzony z łózka i pobiegł do jej pokoju. Potknął się dwa razy na schodach, lecz wreszcie znalazł się przy drzwiach. Pociągnął za klamkę i wszedł do środka.
- Coś się stało?- zapytał. Jego siostra, blondynka o długich włosach i zielonych oczach, siedziała na łóżku z telefonem w ręce. Po chwili nastolatek zrozumiał o co chodzi. Od kilku dni jego siostra próbowała zarwać do takiego jednego typka w szkole, obiekt westchnień niejednej dziewczyny. Ostatnio często z nią przebywał więc istniał cień szansy że zaproponuje chodzenie czy coś.
- Jake napisał. Zgodził się!- pisnęła dziewczyna, wychodząc z łóżka. Mimowolnie przytuliła brata, lecz po chwili puściła i odsunęła się.
- Byś się ubrał, a nie! I weź kąpiel! Lepisz się od potu.- powiedziała a Daniel jedynie przewrócił teatralnie oczami i wyszedł z pokoju siostry, kierując się do swojego. Otworzył drzwi i podszedł do komody. Wyciągnął z niej granatową bluzę i czarne spodnie oraz ciemne skarpetki i oczywiście czystą bieliznę. Położył przygotowany ubranie na łóżko i podszedł do okna. Właśnie przestawało padać. Po chwili zobaczył jak przez ulicę przechodzi chłopak ubrany w orzechową bluzę. Zdziwił się, bo mało kto chodzi gdziekolwiek w deszczu, zwłaszcza przez tą ulicę. Panowała tutaj... powiedzmy że nie miła atmosfera. Odszedł od okna, wziął ubrania i poszedł do łazienki. Wziął kąpiel, umył ząbki, ubrał się i wrócił do pokoju. Spakował książki do plecaka i zszedł na dół. Gdy był na schodach, usłyszał brzęk butelek.
- Chyba wstał.- usłyszał za sobą głos siostry. Właśnie poprawiała torbę na ramieniu.
- Chyba tak. Zapewne jest pijany, jak zwykle z resztą, więc nie odzywaj się do niego. Po prostu idź do drzwi i tyle.
- Przecież wiem co robić w takiej sytuacji!
- Tylko przypominam.  Ostatnio jakoś ci się zapomniało i o mały włos nie oberwałaś bluetką w głowę.- zamilkli, gdyż usłyszeli jak ich ojciec na kogoś krzyczy. Zapewne znowu miał majaki. Dwójka nastolatków zeszła ze schodów i ignorowała krzyki i wołania ojca, dobiegające z salonu. Założyli buty i szybko wyszli z domu. Od momentu, w którym ich matka oznajmiła ojcu że go już nie kocha i wyjechała z kochankiem do innego miasta, załamał się. Zaczął pić i niema dnia żeby nie był pijany. Znaczy, zdarzały mu się wyjątki. Dni w których szedł do pracy. Wtedy był trzeźwy, przynajmniej na te pół dnia. Był stolarzem i za domem miał swój warsztat. Dylan i Rosalyn często tam przebywali i przyglądali się ojcu, gdy byli mali.
- Podwieźć cię?- zapytała dziewczyna. Dylan spojrzał na nią i pokiwał przecząco głową.
- Nie. Jeszcze muszę coś sprawdzić.
- Jak chcesz. Do zobaczenia w domu.- pożegnała się, wsiadła do samochodu i pojechała.
     
         Brunet poszedł w kierunku, w którym szedł ten chłopak którego widział z okna. Może dziwnie to zabrzmi, ale czuł że jest niezwykły. Tak jak on i jego dwie przyjaciółki. Te przeczucie nigdy się nie myli. Założył plecak na oba ramiona i zaczął biec w kierunku, którym mógł przemieszczał się ten chłopak.  Po kilku minutach biegu Dylan wybiegł na główną ulicę, z której można było dojść do szkoły, galerii, kina czy teatru. Skupił się chwilę i przypomniał sobie chwilę, w której zobaczył nastolatka. Po chwili wiedział w którym kierunku się udał. Przed nim pojawiła się biała otoczka, podobna do chmury która po chwili ruszyła w lewo od Dylana. Chłopak wiedział że przywołał "znajdźkę". Tak właśnie nazywał chmurkę. Zawsze prowadziła go do celu gdy się zgubił lub kogoś szukał. Tylko on ją widział, a że otoczka przenikała przez ludzi, Dylan musiał ich wymijać jak praktykant pachołki na kursie do prawa jazdy. Zauważył jednego nastolatka, potem kolejnego. Tak do połowy trasy, gdzie znajdźka zniknęła. Przeklną pod nosem i rozejrzał się. W pierwszej chwili widział tylko stado nastolatków idących do wielkiego, starego ale zadbanego budynku. Spojrzał w tamtym kierunku. Zobaczył szkołę do której chodzi.
- No to ładnie się zapowiadają poszukiwania.- pomyślał. Podciągnął rękawy bluzy do łokci i poszedł do środka budynku. Za pięć minut miała zaczynać się pierwsza lekcja, więc odpuścił sobie szukanie chłopaka i przełożył je na następna przerwę. Razem z dziewczynami powinno pójść szybciej.
          Od razu po lekcji matematyki, trójka przyjaciół poszła do korytarza z szafkami na książki. Poszczęściło im się, poszukiwany chłopak także tam był. Właśnie wyciągnął kartkę z hasłem do szafki i próbował go użyć. Lecz ktoś albo zmienił hasło, albo dyrektor podał mu złe. Tak czy tak, szafka dalej była zamknięta.
- Może mu pomóc?- zapytała Jessica, łapiąc za wisior.
- Jeśli Dylan ma rację, uda mu się.- powiedziała Amy, otwierając swoją szafkę. Z torby wyciągnęła książki od matematyki a z szafki wyjęła i schowała podręczniki i zeszyty od historii, biologii i fizyki.
Will dalej nie dał rady otworzyć swojej szafki. Zamknął oczy, a gdy je otworzył jego oczy świeciły się złotym blaskiem.
- Aperi.- powiedział cicho a zamki w kłódce puściły. Uśmiechnął się lekko i niepewnie i otworzył szafkę. Schował niepotrzebne książki i wyciągnął potrzebne. Gdy chował podręczniki i zamykał szafkę, ktoś na niego czekał.

- Witamy nowego w naszej szkole i klasie. Jestem Troy. A to Michael i Josh.- przedstawił się blondyn o krótkich włosach i niezwykle czarnych oczach. Ubrany był w czerwony T-Shirt i czarne, krótkie spodenki oraz czarne buty, firmy Nike. Jego koledzy byli ubrani podobnie. Michael to brunet o zielonych oczach a Josh to bardzo krótko ścięty posiadacz szarych oczu. Will nie podniósł na nich wzroku, co nie spodobało się Troy'owi. Uderzył ręką o szafki a blondyn lekko drgnął.
- Czyli Dylan miał rację. Jest taki jak my.- mówiła podekscytowana Jessica. Oczywiście ona i jej przyjaciele widzieli jak Will otworzył szafkę.
- Tak, tak. Ale uważajcie, teraz będzie akcja.- powiedział chłopak i we trójkę patrzyli jak rozwinie się akcja.
- I musisz wiedzieć, że jeśli coś, lub ktoś się nam nie spodoba to ma przesrane. Puki co należysz do tych osób, więc uważaj.- Troy jeszcze raz uderzył ręką o szafki i razem z kolegami poszedł w kierunku gablotki z pucharami.
- Taki mądry jesteś?- pomyślał blondyn.- Qui flare fecit ventum.- powiedział cicho i dmuchnął. Po chwili zerwał się potężny powiew wiatru, który otworzył wszystkie szafki i wyrzucił ich zawartość prosto na Troy'a i jego kumpli. Troje zaczęli krzyczeć i uciekać w popłochu. Wszyscy zgromadzeni na korytarzu śmiali się z ich zachowania. Nawet Amy, która jest wiecznie naburmuszona, uśmiechnęła się. Po chwili klepnęła Jess i Dylana i we trójkę podeszli do Willa, który właśnie zakładał plecak.

- Cześć. Jestem Amy a to...- zaczęła lecz nie skończyła, gdyż Will ominął ich ze spuszczoną głową i poszedł w kierunku sali od historii.

- Nie będzie łatwo.- zauważył Dylan.

- No.- Amy i Jessica powiedziały jednocześnie.


wtorek, 5 sierpnia 2014

Kilka informacji

Zapewne i tak nikt nie przeczyta, ale muszę. Mam dla was kilka informacji odnoście bloga i rozdziałów.

1. Nie będzie żadnego szpecjala w związku z czterema tysiami odwiedzin. Nie mam żadnego logicznego pomysłu co do tego.
2. Skoro już wiecie że będzie wojna, a raczej większa walka, to muszę coś wyznać. Niedługo, myślę że za dwa, góra trzy miesiące się pożegnamy. Postaram się napisać jeszcze kilka rozdziałów i na tym koniec. A to dlatego że nie mam pomysłów, a nie chcę się zmuszać do pisania, bo to strasznie widać.
3. Rozdział 12 będzie najpóźniej w na koniec następnego tygodnia.
4. Pewnie was to nie obchodzi, i mi w pewien sposób zakazano, ale muszę. Jak wiecie, mój brat ostatnio pomaga mi w pisaniu czy wymyślaniu rozdziałów. W związku z tym, chcę wam powiedzieć że we wrześniu, on wystartuje ze swoim blogiem. Byłabym wdzięczna i mega szczęśliwa, jeżeli by moi czytelnicy także i tam zaglądali bo nie powiem, sama będę z chęcią czytała :)
A o jego pojawieniu (bloga) poinformuję was :)
5. To bardziej powinno być w punkcie powyżej, ale mam też pewną prośbę. Czy ktoś by wyraził chęć i... dziwnie to zabrzmi ale czy ktoś miał by czas i ochotę na sprawdzanie i poprawkę błędów w rozdziałach na jego blogu?? Jeśli są takie osoby, to proszę by napisały o tym w komentarzu.


To tyle. Mam nadzieję że ktoś przeczytał i nie będzie niejasności.
Pozdrawiam was i do, mam nadzieję, kolejnego rozdziału.
Elfik JoWita


PS. A może ktoś jest ciekawy o czym będzie blog mojego brata? Jeśli tak to też piszcie w komentarzach, a ja pod następnym postem umieszczę prolog i pierwszy rozdział ;)

wtorek, 29 lipca 2014

Ogłoszenie wyniku konkursu na 3000 odwiedzin

Tak jak w tytule posta, ogłaszam wyniki.
 
A więc, uroczyście ogłaszam że konkurs polegający na napisaniu rozdziału pt. Moje spotkanie z bohaterem Akademii lub stworzenia arta o tym samym tytule wygrywa
 
 *
 
*
 
*
 
*
 
*
 
*
 
*
 
*
 
CLEO M. CULLEN!!!!
I jej opowiadanie o spotkaniu z bohaterem
 
Gratulacje dla tej pani i wielkie brawa!!
 
Czy będzie jakaś nagroda... Będzie. Cleo, napisz do mnie na GG lub w mailu jaką chciałabyś nagrodę, tylko taką do spełnienia :)
 
Podziękujmy także Rudej za wzięcie udziału.
 
I Króliczkowi za stworzenie świetnego arta z Lucasem
Niestety, żelkożerczyni się spóźniła ale i tak podziękujmy za chęci.
 
To tyle ode mnie, życzę miłego dnia i do następnego posta (mam nadzieję że będzie to już rozdział)
 
 
 

I tak jeszcze na zakończenie, przypominam abyście wysyłali mi propozycje różnych specjali na uczczenie 4000 odwiedzin. Ja nie mam pomysłu, więc liczę na Wasze :)

piątek, 25 lipca 2014

Rozdział 11 + ?

Rozdział 11- "Nastały niespokojne czasy"


     Minęło pięć dni od poznania tajemnicy Jacoba. Od tamtego też czasu jego przyjaciele polubili Clarie. Belli było głupio że tak naskoczyła na rodzeństwo. Oczywiście nie obeszło się bez tłumaczenia słów Jacoba: "Nie po tym co zaszło dwa dni temu, nie będziesz w stanie...". Blondyn powiedział o co chodziło. A chodziło o to, że po pogrzebie Cleo, przyrodniej siostry Annemarie, Bella nie wytrzymała nerwowo. Była załamana i bała się teraz o siebie i innych, gdyż Magneto tak łatwo dostał się na terytorium Akademii. Wtedy też spotkała Jacoba, który chciał jej jakoś pomóc. I ni stąd ni zowąd rzuciła mu się na szyję. Chłopak nie protestował lecz po całej sytuacji obiecali o tym nie wspominać do czasu, gdy nie przyjdzie na to pora. Nastolatek także przyznał że od dawna podkochiwał się w Belli, lecz brakowało mu odwagi by powiedzieć jej to wprost. Dziewczyna po chwili przyznała się do tego samego i można powiedzieć że od czasu rozwikłania "zagadki" odnośnie tajemnicy Jacoba, chodzą ze sobą. A przynajmniej próbują, bo ostatnio nie mają na to czasu. Ororo ogłosiła stan gotowości, to znaczy że jeśli którykolwiek z Mutantów zauważy coś dziwnego na terytorium Akademii, ma niezwłocznie powiedzieć o tym któremuś z nauczycieli i towarzyszyć mu, w celu sprawdzenia podejrzenia. Dwa dni temu taka sytuacja miała miejsce nie raz czy dwa, lecz dziesięć. Storm bała się, że Magneto znów szykuje się do ataku na jej szkołę. Zaniepokojona zwołała wszystkich telepatów przy grobie Charlesa Xaviera. Prosiła także, by Max i Phoebe zjawili się na zebraniu.
- Dobrze, zapewne zastanawiacie się, dlaczego was wszystkich tutaj zwołałam. Otóż, obawiam się że Magneto nie zaprzestanie swoich ataków, wręcz przeciwnie. Będzie robił to znacznie częściej. Ale przechodząc do rzeczy, chciałabym prosić was o pomoc. Jako telepaci macie możliwość do czytania w myślach czy też przewidywania różnych zdarzeń. I moja prośba brzmi: czy moglibyście przewidzieć co Magneto planuje?- zapytała z nadzieją w oczach. Widać było że rzeczywiście sięboi o dalsze losy Akademii.
- Z całym szacunkiem, pani Storm, ale gdy połączymy swoje moce, może dojść do dziwnych sytuacji.- powiedział średniego wzrostu brunet o zielonych oczach.
- Jakich na przykład?- zapytała Ororo.
- Marie na naszych zajęciach mówiła o tym, że gdy telepaci łączą swoje moce może dojść od tego że przypadkowym osobom w ich otoczeniu, czyli w naszym przypadku innym mutantom, może stać się krzywda.
- O czym ty gadasz, Derek?- zapytał nie wiedzący o co chodzi Max.
- O tym że jeśli będziesz niedaleko nas, twój mózg może umrzeć lub też wszystkie twoje wspomnienia zniknął bez możliwości powrotu.
- Ciociu, nie możemy tak ryzykować. Musi być inny sposób.- Phoebe spojrzała na Storm a ta ze szklanymi oczyma potaknęła.
- Jest jeden sposób, lecz ryzykowny.
- Jeśli jest jedyny, warto spróbować.- powiedział bliźniak dziewczyny podchodząc do ciotki.
- W takim razie pójdziecie ze mną. Możecie ze sobą wziąć jeszcze trójkę przyjaciół.- Storm otarła łzy, spływające jej z policzka i dziękując wszystkim za fatygę, wróciła do Akademii.
       Max i Phoebe bez większych dyskusji zdecydowali że biorą ze sobą Lisę, Cartera i Alexa. Zawsze gdy Storm prosiła ich o pomoc, wyruszali w takim składzie, więc gdy powiedziała o trójce przyjaciół, od razu pomyśleli o nich. Oczywiście zgodzili się, więc rodzeństwo pobiegło do gabinetu swojej ciotki. Powiedzieli że Lisa, Carter i Alex się zgodzili i są gotowi do drogi. Ta się uśmiechnęła i powiedziała żeby poszli założyć skafandry i że gdy będą gotowi, żeby zjawili się na placu do gry w koszykówkę. Bliźniaki jak ci posłańcy, wrócili do trójki przyjaciół powiedzieli że mają się przebrać i spotkać na boisku od koszykówki. Jak powiedziało rodzeństwo, tak zrobili. Przebrali się i czekali na Storm na boisku. Po chwili ziemia zaczęła się trzęść i jakby roztwierać. Piątka nastolatków cofnęła się pod schody i obserwowali co się dzieje. Przed nimi, zamiast boiska, pojawiła się dziura z której wyleciał odrzutowiec. Zaśmiali się radośnie i gdy tylko wejście się otworzyło, weszli i zajęli swoje miejsca. Następnie Storm zamknęła wejście i polecieli gdzieś na wchód.
        Ororo, poprosiła Roberta żeby podczas jej nieobecności, przejął obowiązki dyrektora. Początkowo nie chciał się zgodzić, lecz gdy białowłosa powiedziała mu gdzie leci i w jakim celu, zaakceptował jej propozycję. Niedługo po odlocie Storm, zwołał zebranie w Wielkiej Sali. Gdy pojawili się wszyscy, zaczął.
- Moi drodzy! Nasza dyrektora, Ororo Moroe właśnie jest w trakcie misji mającej na celu zbadanie działań Magneto.- na sali zapanowała napięta atmosfera. Wszyscy nerwowo szeptali i spoglądali na Roberta.- Rozumiem wasze zdziwienie i po nie kąt przerażenie, lecz Storm robi to by nas ochronić więc i my coś zróbmy. Wiem że ogłoszony został stan gotowości, lecz teraz musimy postanowić coś jeszcze.- gdy skończył zdanie, spojrzał na mutantów. Szepty ucichły i teraz każdy wpatrywał się w nauczyciela.-  Jako że tymczasowo przejąłem obowiązki dyrekrota, proszę was o jedno. Bądźcie czujni. I gdy tylko będzie trzeba walczyć, róbcie to. Teraz chodzi o coś większego niż o nasze życie, dlatego jeszcze raz apeluję o zachowanie bezpieczeństwa i czujności. I jeszcze jedno, to będzie moja ostatnia prośba. Jeśli macie jak, chadzajcie w większych grupach, bo jak to się mówi, w grupie siła. To tyle, dziękuje za przyjście.- pożegnał się i poszedł do pokoju dyrektora. Jako człowiek sprawujący władzę nad całą Akademią, miał ważne sprawy do zrobienia, na przykład uzupełnianie różnych dokumentów.
         Była godzina 22.00 a Storm i piątka nastolatków jeszcze nie wróciła. Młodzi mutanci brali kąpiele i kładli się spać, lecz Robert stał przy wielkim oknie w pokoju dyrektora, przez które wpadały promienie księżyca, oświetlając blado całe pomieszczenie. Lecz po chwili ujrzał coś a niebie, jakby coś latającego. Pierwsze co mu przyszło do głowy to kometa, lub spadająca gwiazda lecz gdy to "coś" było bliżej, odetchnął z niebywałą ulgą. Szczęśliwy pobiegł do piwnicy. Boisko właśnie się roztwarło a odrzutowiec zajął należne sobie miejsce. Gdy tylko dobiegł na miejsce, otworzyło się wejście. Pierwszy wyszedł Carter, potem Lisa, po niej Alex i na końcu bliźniaki. Przywitali i pożegnali się z Robertem i poszli do przebieralni, z której poszli do swoich pokoi.
- Jak było? Dowiedziałaś się o tym, o czym wiedzieć chciałaś?- zapytał z zaciekawieniem nauczyciel podchodząc do zmęczonej Storm.
- Tak, lecz... dowiedziałam się rzeczy, o jakiej dowiedzieć się nie chciałam. Znaczy to jest to o co mi chodziło, lecz nie jestem z tego zadowolona.- zaczęła mówić lecz plątała się w swojej wypowiedzi.
- Można jaśniej?- Robert lekko się uśmiechnął, lecz gdy Ororo spojrzała na niego, zrzedła mu mina.
- Nastaną, lub raczej nastały niespokojnie czasy, Robercie. Magneto przygotowuje się do kolejnego ataku... i do wojny.
        - No dawaj, Jenn! Przecież umiesz takie rzeczy robić.- mówił Christian, łapiąc dziewczynę za rękę. Blondynka popatrzyła na niego, a potem na wszystkich zgromadzonych w jej pokoju. Jacob, Clarie, Lucas, Annemarie i Bella czekali, tak samo jak Chris.
- Ale jak mam to zrobić?- zapytała.
- Jeśli chcesz wywołać wizję, tego co się stanie, to musisz sobie to wyobrazić lecz bardzo szczegółowo. Jeśli obraz który stworzysz nabierze barw, to znaczy że wizja się spełni lecz jeśli obraz stanie się czarno-biały, nie spełni się. Ja bym to zrobiła za ciebie, ale nie do końca kontroluję te moc. Przepraszam.- powiedziała Clarie, spuszczając głowę.
- Nie masz za co przepraszać, Clarie. Dobra, spróbuję.- Jennifer uśmiechnęła się i obróciła głową, rozluźniając mięśnie szyi. Zamknęła oczy i stało się coś nieoczekiwanego. Ona jakby... połączyła się z umysłem Magneto. Po chwili ukazał jej się szary obraz jak ich wspólny wróg, oraz jego armia atakuje miasto. Nie, bardziej centrum miasta. Po chwili pojawiają się mutanty z Akademii, pod przewodnictwem Storm, Roberta i Marie i rozpoczyna się walka pomiędzy nimi. Gdy już to wszystko widziała, czekała na "pokolorowanie się" całego obrazu lub jego zaciemnienie. Po chwili całość zaczęła nabierać barw. Jennifer otworzyła oczy i krzyknęła, wtulając się w Chrisa. Chłopak także ją przytulił i spojrzał na równie zdezorientowanych przyjaciół.
- I co widziałaś?
- To było jakbym weszła do jego umysłu. Widziałam jak on i jego armia atakują bezbronnych ludzi i po chwili pojawiamy się my, w sensie wszyscy mutanci z Akademii. Oczywiście jest nas mniej i...
- Jenn, czy to się spełni?- zapytał chłopak.
- Skoro wszystko nabrało kolorów, i on sam tak to sobie wyobraża, to niemalże na dziewięćdziesiąt procent planuje atak na miasto.
- Trzeba będzie powiadomić o tym Storm i resztę nauczycieli.- powiedziała Annemarie a Jennifer przytaknęła.
- Zrobimy to jutro, a teraz, jeśli pozwolicie, to prześpię się trochę.- blondynka uśmiechnęła się, przyjaciele się z nią pożegnali i wyszli z jej pokoju, kierując się do swoich.

_______________________________________________________

Bum! Tarara rara, BUM! Tarara rara BUM! Tarara rara... Oto i jest, krótki, ale jest! Nie, nie był pisany na siłę czy jak sobie teraz myślicie, po prostu... nie wiedziałam co więcej w nim napisać, a że doszłam do wniosku że i tyle wystarczy, to jest!
Tradycyjnie, piszcie co sądzicie, i jak zawsze, róbcie to szczerze.
I chcę powiadomić że rozdział jest dodany o godzinie 00.00, co znaczy że pisałam go cały dzień.
Pozdrawiam i do nexta,
Elfik JoWita
_______________________________________________________

I UROCZYŚCIE OGŁASZAM ŻE TEN OTO BLOG, DOBIŁ DO 4000 ODWIEDZIŃ. JEAH!!
Puki co nie ogłaszam konkursu, gdyż jeszcze nie ogłosiłam wyników poprzedniego, lecz jeśli ktoś ma pomysły, jak moglibyśmy uczcić te cztery tysiaki, to piszcie propozycje albo w komentarzach, albo ślijcie mi maile z propozycjami, lub też piszcie o tym na GG.

wtorek, 15 lipca 2014

KONKURS

Dwa tygodnie już minęły, więc czas na wybranie zwycięscy konkursu na 3000 odwiedzin. Lecz nie ja będę go wybierała, tylko wy. Ale na początek parę słów ode mnie.
Trochę mnie zasmuciła wiadomość, że tylko dwie osoby wzięły w tym udział. Gdy ogłaszałam to wcześniej, udział miało brać co najmniej dziesięć osób, ale trudno, nie będę płakała z tak błahego powodu. Obie blogerki napisały bardzo ciekawe prace, które bardzo mi się spodobały.
Tak więc, przechodzimy do prac dziewczyn.

Pierwsza będzie praca Rudej.

Od zawsze byłam inna. Dziwna. Myślałam, że jestem jedyna, że tylko ja mam nadzwyczajne zdolności. Jestem telepatą. Potrafię też władać czterema żywiołami. Jestem Clarie Black i po 15 latach poznałam prawdę o sobie. 

Wychowałam się w sierocińcu. W wieku 6 lat odkryłam, że jestem telepatką, te parę lat od tamtego dnia były koszmarem. Słyszałam ich głosy w głowie, opiekunów, i innych porzuconych dzieci. Z czasem nauczyłam się kontrolować tę moc i mogłam normalnie funkcjonować. Potem w wieku 10 lat ujawniła się moja druga moc.

Pewnego dnia, trafiłam jednak tutaj, do Akademii.

Pamiętam, że był wrzesień. Wieczór. Poszłam na spacer, do parku. Usiadłam na ławce, przytłoczona myślami, zamknęłam oczy. Siedziałam tak około pięciu minut. Mój spokój przerwała czyjaś obecność.

Usłyszałam głośną rozmowę. Po głosach poznałam, że były to dwie osoby, chłopak i dziewczyna. Wstałam i zaczęłam iść w kierunku sierocińca, nieświadomie idąc w ich stronę.Usłyszałam kawałek rozmowy.

- Max, dlaczego znowu wymknęliśmy się Storm?

- Chcę ci coś pokazać. Patrz - chłopak dotknął sadzonki drzewa, obok którego stali, a po chwili wyrosło tam ogromne drzewo.

Nie wierzyłam w to co widzę. Oszołomiona przestałam na sekundę kontrolować moje myśli i moc. Nie zorientowałam się, że wysyłam do nich wiadomość o treści: "Oni też!?. Nagle rodzeństwo spojrzało na mnie, wtedy zrozumiałam - ujawniłam się.

Zaczęłam uciekać, ale byli szybsi. Zaczęło się "przesłuchanie". Nie potrafiąc dłużej się kryć powiedziałam im prawdę.

- Zabierzemy Cię do Storm. Ona będzie wiedziała co robić.

*

- Max? Pheobe? Kto to jest? I dlaczego znowu uciekliście!?

- To jest Clarie. Jest mutantką - zabrał głos Max. Clarie, to jest Storm - teraz zwrócił się do mnie.

- Co potrafisz - kobieta usiadła i zaczęła pić kawę.

- Jestem telepatką - zaczęłam niepewnie. - i potrafię kontrolować cztery żywioły- w tym momencie kobieta się zachłysnęła.

- CO!? To nie możliwe!? Pheobe idź po Jacoba - dziewczyna wyszła.

- O co chodzi? - zaczęłam się naprawdę bać.

- Mutanci, jeśli nie są spokrewnieni nie mogą mieć tej samej mocy - zaczęła kobieta.

- Czyli Clarie jest spokrewniona z Jacobem?!

- Musi być to bardzo bliska rodzina - Storm potwierdziła słowa Maxa.

Coraz bardziej zaczynałam się bać, nie wiedziałam czego, ale bałam. Po paru minutach wróciła Pheobe z jakimś chłopakiem, niejakim Jacobem. Kiedy go zobaczyłam, wmurowało mnie. Byliśmy podobnego wzrostu, mieliśmy takie same oczy i kolor włosów. Jego reakcja była podobna.

- Zaprowadzimy was do laboratorium. Jacob, to jest Clarie, najprawdopodobniej twoja siostra...

*

Całą czwórką czekaliśmy na Storm.

- Idzie - szepnęłam.

Rzeczywiście, po chwili kobieta weszła do swojego gabinetu.

- Clarie, twoje moce to rzeczywiście telepatia i... kontrolowanie czterech żywiołów. Z tego wynika też, że jesteś siostrą Jacoba.

- Ale jak? To jest niemożliwe!

- Ja - przełknęłam ślinę. - Mogę to sprawdzić. Potrafię przywoływać każdy dzień. Nawet ten, którego wydaje mu się, że nie pamięta. Każde zdarzenie.

- Chcesz grzebać mi w mózgu!?- krzyknął

- To jedyne wyjście - wtrąciła się Pheobe.

Jacob spojrzał na Maxa, on pokiwał głową, następnie na Storm, ona też przytaknęła.

- Dobrze, Clarie. Spróbuj.

Zbliżyłam ręce do skroni mojego brata, a po chwili ujrzałam obrazy. Jego wspomnienia. Ten sam, sierociniec, ten sam dzień urodzin, ta sama opiekunka, ci sami rodzice, wiem, bo widziałam w dokumentach. Potem widziałam jedno słowo, nazwisko.

- Colbert. Jacob Colbert. Wcześniej Black...

Popatrzyłam mu w oczy, jeszcze nie cofnęłam dłoni. Przywołałam kolejne wspomnienia.

Tym razem plac zabaw w sierocińcu. Byłam tam, on też, po moim policzku spłynęła mi jedna jedyna łza. To wspomnienie to jedna, jedyna szczęśliwa chwila w moim życiu. Biegaliśmy, bawiliśmy się, śmialiśmy, potem nowe wspomnienie.

Dzień adopcji. Widziałam siebie, płakałam, krzyczałam. Potem Jacob odchodzący z nowymi rodzicami. Odwrócił się. Też płakał.Uśmiechną się smutno, a potem odszedł.

Zabrałam ręce. Jacob, Storm, Max i Pheobe widzieli wszystko, dałam im do tego dostęp.

- Czyli jednak... - szepnął Jacob.

- Jesteśmy rodzeństwem - dokończyłam.

*

Od tamtego dnia minęło pięć miesięcy. Zostałam w Akademii. To tu poznałam przyjaciół, brata. Spędzamy razem dużo czasu. Pokazuję mu moje wspomnienia, potem on pozwala mi zobaczyć swoje. Nie widzieliśmy się długo, ale staramy się to nadrobić.

Cieszę się, że tu zostałam. Teraz jestem szczęśliwa.

A teraz druga, i ostatnia, praca Cleo.

Od zawsze byłam inna. Dziwna. Tajemnicza. Oziębła. Niedostępna. Nigdy nie miałam przyjaciół, bo któżby chciał zadawać się z takim dziwadłem jak ja? Z dziewczyną kontrastem? Nastolatką, która zachowuje się, jakby przemierzała ten glob już od przynajmniej kilkudziesięciu lat?

Bycie normalnym nigdy nie było dla mnie łatwe. Próbowałam wtapiać się w tłum, być taka jak inni, ale co z tego, że próbowałam, skoro nie wychodziło? Zawsze dostrzegana i wyśmiewana.

Miałam dziewiętnaście lat. Wyglądałam na siedemnaście lat. Mentalnie miałam dwadzieścia dziewięć. I na taki wiek oceniali mnie rówieśnicy z liceum. Wiedziałam o rzeczach, które wydarzyły się setki lat temu. Potrafiłam opisać lata świetności naszej cywilizacji, jak i lata zagubienia w ciemności. Potrafiłam użyć słów, które od lat nie pojawiają się w naszym języku. Staroangielski, starofrancuski i staroniemiecki nie były dla mnie zagadką. Potrafiłam czytać po łacinie i grece, mimo, że nigdy nie uczyłam się tych starożytnych języków.

Według niektórych byłam duchem świata zaklętym w ciele młodej dziewczyny. Może to i prawda? Przecież tak właściwie nic o sobie nie wiedziałam. Nadano mi jedynie imię i nazwisko, a później zmuszono do życia wśród obcych ludzi, co roku w innej rodzinie.

Byłam sierotą. Znaleziono mnie pod drzwiami katedry Notre Dame, gdy miałam kilka dni, z opaską na ręce, na której widniała zapisana ołówkiem informacja. Moje imię i nazwisko. Irma Wercullosa. Dziewczyna znikąd.

Nie byłam Francuzką. Skłonna byłam twierdzić, że w moich żyłach płynęła wyłącznie angielska krew. Mimo to, jakimś trafem będąc kilkulatką wylądowałam w Stanach Zjednoczonych. Z fałszywym paszportem, w którym zgadzało się tylko nazwisko i zdjęcie. Datę urodzenia, imiona rodziców i pochodzenie zmyślono, byle tylko pozbyć się mnie z Francji. Za często opowiadałam o Bastylii i jej upadku, jakobinach i królowej Marii Antoninie ze szczegółami, które dziwiły nawet historyków. Nikt nie potrzebuje takie dziwadła.
Żyłam w Stanach już od dekady, a ludzie wciąż nie potrafili się do mnie przyzwyczaić. Co roku zamieszkiwałam gdzie indziej, zmieniałam szkoły, środowisko. Byłam znana już w dwunastu stanach. Właśnie osiedliłam się w kolejnym, gdzie spotkałam niezwykłą osobę.

Jego imię to Robert Drake.

Słońce nigdy nie działało na mnie dobrze. Zawsze na twarzy pojawiały się czerwone wypieki, gdy spędzałam za dużo czasu na dworze. Musiałam je potem maskować pudrem, czego nie znosiłam. Nie cierpiałam makijażu, unikałam go jak tylko się dało. Jednak słońce miało to gdzieś.

Kolejny upalny dzień, wiatr wprawiał w ruch drobiny ulicznego kurzu, które wirowały wokół drzew, przechodniów i osiadały na ubraniach. Nie widziałam w tym żadnej magii, a jedynie kolejny bezsensowny wymysł natury. Dlaczego wiatr musi tak działać? Nie może po prostu istnieć bez szkody dla innych ludzi? Tak samo woda czy pozostałe dwa żywioły. Nigdy nie podobał mi się świat, w którym żyłam. Ale przecież tylko taki znałam. Od kiedy tylko pojawiliśmy się na Ziemi, natura pokazywała nam, że to ona rządzi, a my jej jedynie podlegamy.

Szłam brudnym chodnikiem w letni dzień i marzyłam, by jak najszybciej dojść do parku i schować się w cieniu drzew, gdzie nikt nie będzie na mnie zwracał uwagi i gdzie będę mogła spokojnie posiedzieć.

Jednak plany mają to do siebie, że rzadko kiedy się udają.

Znalazłam wolną ławkę pod dużym dębem. Usiadłam, lekko zmęczona marszem i zamknęłam oczy. Ciepłe powietrze otulało swoim dotykiem moje blade policzki, wprawiało w ruch moje włosy i zielone liście drzewa, które szumiały, tworząc muzykę. Dołączyły do nich ptaki. Wsłuchałam się w ich śpiew i nagle poczułam zimno, jakby ktoś zamroził powietrze.

Rozejrzałam się wokół. Żadnych spacerujących ludzi. Tylko ja. I to zimno.

Wstałam z ławki i weszłam w to powietrze, starając się znaleźć źródło tego zimna. Żwirowa ścieżka chrzęściła pod naciskiem moich wysłużonych granatowych trampek. Otuliłam się ciaśniej beżowym kardiganem, narzuciłam na głowę jego kaptur i objęłam się ramionami. Z moich ust wylatywała para.

Dotarłam do fontanny w środku parku, tu także było pusto. Rozejrzałam się i kilkanaście metrów od siebie ujrzałam młodego mężczyznę. Stał plecami do mnie, najwidoczniej mnie nie usłyszał, co wydało mi się dziwne, moje kroki były słyszalne z dość dużej odległości.

Podeszłam bliżej, stając kilka kroków od niego, mogłam dojrzeć jego profil. Oliwkowy odcień skóry, brązowe włosy, zamknięte oczy, zaciśnięte usta, wyglądał na zamyślonego. Powietrze wokół niego stało się materią, lodem.

To było niezwykłe. Tak, jakby z otaczających nas niewidocznych gazów wyodrębnił wodę i zamienił ją w ciało stałe.

Nie mogłam się poruszyć, stałam jak urzeczona i wpatrywałam się w idealnie wyrzeźbioną kostkę lodu, piękną, krystaliczną, jakby pochodziła z gór. Cicho westchnęłam, zachwycona tą magią.

Ale też poczułam niepokój. Już kiedyś widziałam coś podobnego. Albo wydawało mi się, że widziałam.

Mężczyzna usłyszał westchnięcie, odwrócił się ku mnie, a kostka lodu na powrót zamieniła się w wodę i nie zdążając dotknąć ziemi, wyparowała. Wokół znowu zrobiło się ciepło, wiatr rozsypał na twarz moje brązowe włosy, które odgarnęłam niecierpliwym ruchem.

Nieznajomy patrzył na mnie, a jego oczy miały ten sam kolor, co lód, który przed chwilą zniknął. Wysoki, w ciemnej koszuli i wytartych dżinsach, wyprostowany, taksował mnie wzrok. Moja intuicja podpowiedziała mi jedno: Uciekaj!”. Jako osoba ufająca swojemu przeczuciu, puściłam się biegiem przez park, jasna ścieżka przed moimi oczami zbliżyła się nagle, gdy potknęłam się o jeden z większych kamyków, który jakimś cudem pojawił się na jej środku. Przed upadkiem uratowały mnie czyjeś silne ręce. Obejmowały mnie w pasie, moją twarz od żwiru dzieliły centymetry. Serce biło mi jak oszalałe, w żyłach krążyła adrenalina. Oddychałam ciężko, próbując się uspokoić.

- Puść mnie wyszeptałam. Proszę.

Przygotowałam się na to, że spełni moją prośbę i wyląduję kolanami na żwirze, czułam już te drobinki wbijające się w skórę.

Nic takiego się nie wydarzyło.

Mężczyzna pociągnął mnie do tyłu, aż się wyprostowałam. Twardo oparłam stopy o podłoże, by poczuć się stabilnie. Silne dłonie już mnie nie dotykały, czułam dziwny chłód w miejscach, które dotykały.

Nie odwracając się do szatyna, szepnęłam:

- Dziękuję.

Chciałam odejść, by jak najszybciej wrócić do mojej klitki w starej kamienicy, ale powstrzymała mnie dłoń trzymająca mój nadgarstek.

Zdziwiona, odwróciłam się. Patrzył na mnie, ale jego spojrzenie było łagodniejsze niż to przy fontannie.

- Przepraszam. Jego głos był miły, lekki, męski. Nic się pani nie stało?

- Nie, dziękuję. Pokręciłam przecząco głową.

- Jestem Robert. Wyciągnął ku mnie dłoń.

Patrzyłam na niego przez chwilę, pewna, że to jakiś postęp, że chce mnie skrzywdzić. Uśmiech na jego twarzy sprawił, że to wrażenie zniknęło.

Uścisnęłam ją.

- Irma Wercullosa.

- Miło mi cię poznać, Irmo.

Brzmiał, jakby naprawdę było mu miło. Jakby nie przeszkadzało mu, że widziałam, jak używa swojej mocy.

Dobrze wiedziałam, kim jest.

Mutantem.

Takim samym, jak żyjący w XXVIII wieku we Francji Aleksander Dorumes. On także władał nad lodem i potrafił zamrażać powietrze. Ukrywał się w zakonie na północy kraju, niedaleko Zatoki Biskajskiej, gdzie mógł bez świadków i nieprzyjemnych pytań uczyć się panować nad swoją mocą. Dopóki jakaś wieśniaczka nie zobaczyła go przypadkiem podczas spaceru. By nie mogła zdradzić jego tajemnicy, udusił ją, po czym popełnił samobójstwo, skacząc z klifu.

Każdy Mutant żyjący do końca lat dziewięćdziesiątych ubiegłego stulecia musiał się ukrywać lub zginąć.

A ja poznałam ich wszystkich.

Stałam z otwartymi ustami, z utkwionym w jednym punkcie spojrzeniem, porażona tą myślą.

Tym właśnie jestem. Wspomnieniem wszystkich Mutantów zaklętym w ciele dziewczyny.

- Czy coś się stało? jakby z oddali dobiegł mnie głos Roberta.

Przeniosłam wzrok na niego.

- Jesteś Mutantem powiedziałam. Jednym z rodu Dorumes.

Patrzył na mnie jak na wariatkę.

- Masz rację, jestem Mutantem, ale nie mam na nazwisko Dorumes. Jestem Robert Drake. Pochodzę z Nowego Jorku, jak cała moja rodzina.

Milczałam. Przyglądał mi się zaintrygowany.

- Kim jesteś?

Uwierzyłbyś, gdybym ci powiedziała?

- Mieszkasz w Akademii, która mieści się za parkiem? spytałam.

- Tak. Dlaczego pytasz?

- Muszę się spotkać z jego dyrektorem.

Przez chwilę się zamyślił.

- Storm zajmuje się nowicjuszami, ale powinna znaleźć dla ciebie chwilę. Za mną, tajemnicza Irmo.

Ruszyłam za nim, czując podenerwowanie. Czy dyrektor amerykańskiej Akademii założonej przez zmarłego niedawno Charlesa Xaviera, opiekuna wszystkich Mutantów,zechce mnie wysłuchać? Czy Storm zdoła mi pomóc w ustaleniu, czy sama jestem Mutantem?


Akademia górowała nade mną, a jej wschodnie wieże rzucały cień na pas idealnie przystrzyżonego trawnika. Budynek z jasnej cegły, z czerwonym dachem, był ogromny. Wpatrzona w niego czułam się malutka. I zdenerwowana jeszcze bardziej.

- Irmo? Robert patrzył na mnie z niepokojem.

Wspięłam się po schodach ku głównemu wejściu. Hol okazał się przestronny, a korytarz szeroki, mieszkańcy bez problemu mogli się nim przemieszczać do innej części budynku.

Ciemne ściany, czerwony dywan na całej długości korytarza kojarzyły mi się z ciepłem, a kominek pod jedną ze ścian z domowym ogniskiem, którego nigdy nie zaznałam.

Ruszyłam za Drake’iem, który prowadził mnie prosto na piętro. Drewniane schody przyjemnie skrzypiały przy każdym moim kroku, poręcz była gładka, moja dłoń z pewnym namaszczeniem dotykała jej powierzchni. Po dotarciu na piętro szatyn poprowadził mnie wzdłuż korytarza ku mahoniowym drzwiom. Zapukał, a zza drzwi dobiegł przyjemny, dźwięczny, kobiecy głos.

- Proszę.

Robert wszedł do środka, ale ja nie poszłam w jego ślady, czekałam na pozwolenie.

- Ororo, spotkałem kogoś w parku. Kogoś, kto bardzo chciał cię poznać. To młoda dziewczyna, ma nadzwyczajną wiedzę. Myślę, że może być jedną z nas.

Usłyszałam szuranie krzesła.

- Zaproś ją do gabinetu.

Drake wyszedł z pokoju z delikatnym uśmiechem na twarzy. Patrzyłam na niego niepewnie.

- Wejdź do środka, Irmo.

Powolnym krokiem przekroczyłam próg i znalazłam się w dużym gabinecie pełnym regałów, książek, segregatorów. Naprzeciwko drzwi stało hebanowe biurko, za nim przez okno można było patrzeć na zadbany ogród pełen krzewów różnego koloru róż. Po prawej stronie, na ścianie wisiał obraz portret profesora Xaviera. Siedział na wózku, z lekkim uśmiechem na ustach dodającym otuchy patrzącemu.

Za biurkiem siedziała ciemnoskóra kobieta w wieku około trzydziestu pięciu lat, jej znakiem rozpoznawczym były białe włosy, mieniące się w świetle słońca.

- Witaj, nieznajoma. Przywitała się ze mną. Jestem…

- Ororo Storm pochodząca z afrykańskiego rodu Setorumi, piąta w rodzinie obdarzona zmutowanym genem.

Kobieta patrzyła na mnie z niedowierzaniem. Poczułam się głupio pod jej spojrzeniem.

- Przepraszam. Jestem Irma Wercullosa. Jestem… Wydaje mi się, że jestem Mutantem.

- Skąd wiesz o mnie takie rzeczy? zapytała bezbarwnym głosem.

Przez chwilę musiałam zastanowić się nad odpowiedzią.

- Wiem. Po prostu wiem.

- Twierdzi także, że mam francuskie korzenie. Drake śmiał się przez chwilę, jakbym opowiedziała jakiś śmieszny kawał.

- Bo ma pan, panie Drake. Mówiłam poważnym tonem. Pański praprapradziadek przybył do Ameryki, by uniknąć publicznego linczu za stworzenie lodowiska na terenie swojej posiadłości.

Mina mężczyźnie zrzędła.

- Interesujące. Wzrok Storm wciąż był utkwiony w mojej twarzy.

Patrzyłam na nią, zastanawiając się nad tym, o czym myśli.

- Co się tutaj sprowadza? zapytała.

- Jak już mówiłam, chcę wiedzieć, czy jestem Mutantem. Od dziecka wiem rzeczy, które wydarzyły się przed latami. Ja… umiem rozpoznać Mutanta i powiązać go z jego przodkami. Potrafię także wrócić do jego wspomnień. To nie jest normalne. Proszę mi pomóc, pani Storm. Proszę.

Mój głos pod koniec brzmiał błagalnie, ale nie przeszkadzało mi to. Kobieta uśmiechnęła się, wstała z krzesła i podeszła do mnie.

- Bardzo interesujące. Irmo, dlaczego twoje oczy zmieniły kolor z niebieskiego na szary, gdy mówiłaś o moim pochodzeniu i o przodku Roberta?

Zauważyłam to zjawisko kilka lat temu. To był jeden z powodów, dla którego ludzie uważali mnie za dziwadło.

- Wydaje mi się, że to jeden ze skutków mutacji.

Uśmiechnęła się do mnie szerzej i wróciła na swoje miejsce.

- Robercie zwróciła się do mężczyzny. Zaprowadź Irmę do laboratorium, niech doktor Banks pobierze od niej kawałek DNA i znajdzie mutację. Wydaje mi się, że nasza rodzina znowu się powiększy.

Drake skinął głową, a Ororo powróciła do sprawdzania jakiś dokumentów.

- Chodź ze mną.

Opuściliśmy gabinet i udaliśmy się poniżej poziomu ziemi, do piwnicy, gdzie mieściło się laboratorium.

Doktor Branks okazał się Mutantem, jak inni, o wyostrzonych zmysłach, dzięki którym wyłapywał wszelkie zmiany w otoczeniu.

- Jest jedną z nas. Wystarczył mu jeden rzut na mnie, by wydać werdykt. Ale specjalnie dla Storm pobiorę materiał genetyczny.

Zabieg trwał kilka minut, a wyodrębnienie zmutowanego chromosomu jeszcze krócej.

- Posiada swoistą pamięć wewnętrzną zgromadzoną przez tysiące lat przez cywilizację. Doktor spojrzał na mnie, a w jego oczach ujrzałam podziw. Jest największą chodzącą encyklopedią wiedzy współczesnej i przeszłej. No, no, no, to nam się trafił prawdziwy skarb.

Wróciłam z Robertem do gabinetu dyrektora.

- Magneto nie może się o tobie dowiedzieć. Storm przechadzała się po pokoju. Zostaniesz naszym konsultantem, Irmo. Będziesz naszym przenośnym komputerem. Śmieje się. Jesteś niezwykła. Z twoją pomocą mamy szansę uchronić świat przed wojną. Musisz tylko zdecydować, czy chcesz z nami zostać.

Spojrzałam na Roberta, który uśmiechał się do mnie. Tutaj mogłabym wreszcie mieć dom, znaleźć przyjaciół i swoje miejsce na ziemi. Wreszcie mogłabym być komuś potrzebna.

- Zgadzam się. Chcę zostać w Akademii.

Akademia stała się moim domem, a jej mieszkańcy w mniejszym lub większym stopniu przyjaciółmi. Pomagam nowicjuszom w zaaklimatyzowaniu się tutaj, pomagam im odkryć prawdę o sobie.

Wciąż pozostaję tajną bronią Storm, Magneto nie ma pojęcia o moim istnieniu.

Nie opuszczam murów Akademii, ale nie przeszkadza mi to. Stąd mogę pomagać, jak tylko umiem.

Wiem, że być może przyjdzie mi zapłacić wysoką cenę za tą decyzję, ale nie żałuję jej.

Wreszcie jestem szczęśliwa.


Na wybór zwycięskiej pracy macie kolejne dwa tygodnie, bo widząc po ilościach komentarzy pod ostatnim rozdziałem, widzę że jesteście mało aktywni...